Pacjentka, aktualnie 36-letnia kobieta, miała jak wiele kobiet kompleksy spowodowane tzw. doliną łez. Wobec tego udała się do jednego ze szczecińskich gabinetów certyfikowanej doktor medycyny estetycznej w celu korekcji. Zabieg przebiegł pomyślnie, krwiaki zeszły, efekt kosmetyczny utrzymywał się ok. 9 miesięcy. Pacjentka wówczas ponownie udała się do Pani Doktor celem wykonania kolejnego zabiegu. Szczęśliwie historia powtórzyła się, a gdy efekt minął zabieg został wykonany po raz 3… I tu zaczęło się pasmo nieszczęść.
Jak wszyscy wiemy dolina łez jest jedną z trudniejszych okolic poddawanych korekcji i ryzyko powikłań wczesnych bądź późnych jest stosunkowo duże. O wszystkich z nich można bez problemu przeczytać, chociażby w Internecie, jak również pacjentki przez samym zabiegiem powinny być o tym informowane, najlepiej pisemnie, co jest nieodzowną częścią tzw. świadomej zgody na wykonanie zabiegu. Zatem aby zbytnio nie przedłużać opiszę tylko ten szczególny przypadek.
W krótkim czasie od 3 zabiegu u pacjentki doszło do obrzęku okolicy prawej dolnej powieki. Powróciła więc do gabinetu, gdzie usłyszała, że tak się czasem dzieje i nic się z tym zrobić nie da oraz, że z czasem obrzęk minie. Niestety nie minął… Po ponad roku od wykonania ostatniego zabiegu obrzęk utrzymywał się, wg pacjentki był nawet okresowo większy niż początkowo. Udała się więc po poradę do jednej z większych szczecińskich klinik. Po odczekaniu wyznaczonego czasu na konsultację, nadszedł dzień w którym problemy miały się rozwiązać. Ku jej zdziwieniu lekarzem konsultującym okazał się być zupełnie ktoś inny niż osoba do której się umawiała – cóż, taki chyba zwyczaj ważnych klinik i charyzmatycznych osobistości… Niestety po raz kolejny pacjentka usłyszała, że niewiele da się z tym zrobić – może zabieg chirurgiczny usunięcia ciała tłuszczowego, może radiofrekwencja, ale o tym mogła się wypowiedzieć wyłącznie osoba do której pacjentka była zapisana kilka miesięcy wcześniej (???). Za bezsensowną wizytę została rozliczona w recepcji i zaproponowano jej termin ponownej konsultacji za kilka miesięcy, na co pacjentka w swojej bezsilności przystała. W międzyczasie jednak udała się po poradę do równie charyzmatycznego doktora w malowniczym otoczeniu Starego Miasta, którego poleciła jej znajoma. Tam dostała się praktycznie „z ulicy”. Po wysłuchaniu historii Pan Doktor stwierdził, że nie jest w stanie jej w niczym pomóc, że jest to praktycznie niewykonalne i polecił jej wypróbowanie radiofrekwencji w innym gabinecie. Za wizytę pieniędzy na szczęście nie wziął (trwała 5 minut od drzwi do drzwi), poprosił tylko aby pacjentka „pokazała się” po serii RF – ot, chyba taka akcja pt. „zbieramy doświadczenia”… 😉 Przyszedł czas umówionej wcześniej wizyty we wspomnianej klinice. Po krótkiej rozmowie, tym razem z właściwym lekarzem (uff, czyli jednak istnieje i nawet czasem osobiście przyjmuje), zaproponowano jej radiofrekwencję wspomnianą wcześniej. Pacjentka od razu umówiła się na serię zabiegów, pierwszy od razu tego samego dnia. Zapłata z góry bez zbędnego gadania i tu okazuje się, że pomimo tego do rachunku zostaje doliczone 300zł za konsultację Pana Doktora. W moim mniemaniu budzi to pewien, jakby to delikatnie ująć, niesmak. Zrozumiałbym, gdyby konsultacja byłaby płatna w przypadku nieopłacenia późniejszych zabiegów, w obawie że pacjentka nie wróci i tylko naciągnie klinikę na konsultację, ale z takim postępowaniem nieczęsto się spotykam. Cóż – charyzma wyceniona jest najwyraźniej dodatkowo drobnym druczkiem w cenniku… 😉 Skracając całą historię seria zabiegów RF nie przyniosła żadnej poprawy, poza finansową Kliniki. Do lekarza zbierającego doświadczenia cudzą ręką pacjentka oczywiście nie wróciła i trudno się jej dziwić.
Praktycznie pogodziła się już ze swoją przypadłością, obejrzała wszystkie filmiki instruktażowe o makijażu na YouTube i przeczytała chyba większość blogów (bloger, taki fajny nowy zawód, w którym opisuje się wszystko co wpadnie do głowy i traktowane jest to należytym namaszczeniem i prawie jako nienaruszalna wyrocznia). W końcu pacjentka trafiła w moje ręce. Przyznam, że rozmowa była trudna tak samo jak przypadek, bo nastawienie pacjentki od początku było trochę sceptyczne i nieufne, co muszę powiedzieć że utrudniało początkowo współpracę do czasu pierwszych zauważalnych efektów. Później poszło już na szczęście z górki 🙂 Nie ukrywam, że sam musiałem przypadek początkowo dokładnie przemyśleć i nie rzuciłem się na pacjentkę od razu z igłą w drzwiach. Poszperałem gdzie trzeba, w głowie obmyśliłem sobie plan działania i przedstawiłem do pacjentce na kolejnej wizycie. Złotych gór z założenia nie obiecuję, tak też było w tym przypadku. Po omówieniu sytuacji pacjentka zgodziła się na proponowane leczenie, do czego przystąpiliśmy. Nie będę rozpisywał po kolei całej terapii, co i kiedy robiliśmy, bo po pierwsze – to nudne, po drugie – bezcelowe… W skrócie terapia składała się z kilku zabiegów mezoterapii igłowej i mikroigłowej specjalnymi preparatami mającymi za zadanie poprawić krążenie chłonki w okolicy powieki i podpowiekowej oraz spowodować chociaż częściowe zlikwidowanie zrostów odpowiedzialnych w dużej mierze za zaistniałe powikłanie. Pod koniec należało już tylko postawić „kropkę nad i” i terapię uzupełnić miejscowym podaniem hialuronidazy, która wbrew obiegowej opinii nie służy wyłącznie do korekcji źle ułożonego kwasu hialuronowego i ma również zastosowanie w leczeniu miejscowym obrzęków limfatycznych zwłaszcza powiek, zarówno po zabiegach jak i idiopatycznych (czyli bez konkretnej przyczyny). Zainteresowani tematem na pewno bez problemu dokopią się do literatury medycznej z prac naukowych nad wykorzystaniem hialuronidazy.
Wszystko pięknie, ładnie, ale co z efektami? Przy wspólnej pracy z pacjentką udało nam się praktycznie „dokonać niemożliwego” i wyrównać asymetrię oraz likwidować nieestetyczny worek pod okiem. Pacjentka sama przyznała, że równie duża przemiana dokonała się z jej sposobie postrzegania tych wielkich i sławnych, ale to już jej prywatne zdanie i każdy ma prawo do innego. Z perspektywy czasu i doświadczenia oraz po analizie opinii najsławniejszych klinik USA, Kanady i Australii wychodzę z założenia, że nie zawsze zabieg wykonywany kaniulą jest najlepszą opcją. Czasem warto poświęcić te parę dni na wchłanianie ewentualnego krwiaka, bo najważniejszy jest jednak efekt końcowy – często lepszy do uzyskania za pomocą tradycyjnej „ostrej” igły. Największe znaczenia ma to moim zdaniem w przypadku pacjentów, którzy mieli już wcześniej wykonywane zabiegi w tej samej okolicy i ryzyko nawet małych zrostów wikłających prawidłowe umiejscowienie preparatu jest większe. Oczywiście wymusza to na nas lekarzach większą uwagę podczas zabiegu, aby nie uszkodzić jakiejś ważnej struktury, ale myślę, że chyba każdy o zdrowych zmysłach postępuje tak niezależnie od techniki jaką się akurat posługuje.
Niezależnie od wszystkiego, konkluzja jest jedna – nigdy nie zaszkodzi zasięgnąć dodatkowej opinii, najwyżej dowiemy się tego samego.
Lek. Kamil Jaszczyszyn